niedziela, 20 marca 2016

Rozdział 4- Zaskakujące fakty...

Nastąpił kolejny dzień. Urafiki obudził dziecięcy głosik jego małego towarzysza.
-Tato, wstawaj! -wykrzyknął i pociągnął fioletowo-grzywego za ucho. Lew mimo wczorajszego pytania o to czy może zostać jego ojcem był zdziwiony. Nigdy nie myślał , że lwiątko , które zna tylko jeden dzień da radę go tak bardzo polubić.  No cóż mimo niechęci wstał przyciągając się i ziewając.
-Tato , czy dzisiaj wracamy na twoją ziemię?
-Nie do końca.
-To gdzie pójdziemy? -zapytał zniecierpliwiony lwiak.
-Chciałbym kogoś znaleźć.
-Kogo?
-Pewną lwicę...
-Tato ...
-Co?
-Zakochałeś się?
-Ale ty jesteś bystry. -Urafiki odpowiedział na pytanie Kicheko.
-Spokojnie ... pomogę Ci.
-Niby jak?
-Pójdę tam z tobą i zrobię słodkie oczka i się zgodzi.
-Heh he ...To nie takie proste. -zaśmiał się Urafiki.
-Acha ....
-Posłuchaj ... pójdę coś upolować a ty tu zostań.
-A co później?
-Później wyruszymy w stronę Dżungli.
-No dobrze.-odpowiedział Kicheko i położył się na miękkiej trawie. W tym czasie Urafiki poszedł na polowanie. Rozmyślał nad losem Kichokiego. Uważał go za bystrego malca. Był też pod wrażeniem ,że tak szybko zrozumiał o co mu chodzi. 
-"Nadawałby się na króla" -pomyślał i wbił pazury w niezbyt dużą antylopę gnu.
-"Szkoda ,że nie ma takiej szansy" -dalej rozmyślał.
Po chwili mięso zostało spałaszowane przez oba lwy ,a po ukończonym posiłku poszli dalej na południe. Było tam całkiem dużo górzystych terenów i wysokich gęstych traw. To oznaczało tylko jedno -Dżungla jest już blisko. Wędrówkę umilał im lekki podmuch wiatru rozwiewający ich sierść. Gdyby nie on to pewnie już by leżeli gdzieś w cieniu i odpoczywali. Na szczęście jednak nic nie utrudniało im drogi.

Po jakiś trzech godzinach lwy znalazły się w tym upragnionym ,zielonym miejscu zwanym Dżunglą. Urafiki wbiegł pomiędzy spiętrzające się krzewy i wysokie ,sięgające do nieba drzewa. 
-Zawadi! Jesteś tutaj! -krzyknął - Zawadi! -dalej nawoływał.

W tym samym czasie:
-Zawadi! 
-"Kto mnie może wołać... nie ,muszę się gdzieś ukryć." -myślała lwica o brązowej jak mleczna czekolada sierści. Po chwili jednak usłyszała dźwięk zmierzających ku jej osobie łap. 
-Szlag! Nakryją mnie ... -szepnęła do siebie i skoczyła za pobliski krzak. Widziała teraz przemierzającą sylwetkę. Nie wiedząc co zrobić naskoczyła na samca.
-Ej ,spokojnie! Nie zrobię Ci krzywdy! -krzyknął.
-Urafiki? ... -zapytała lwica z niedowierzaniem.
-Zawadi? ... To naprawdę ty? -pytał nie dowierzając.
-Tak ... -odpowiedziała niepewnie.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę.
-A ja nie!
-O co chodzi? -zapytał Urafiki ze smutkiem w głosie.
-Idź stąd! -rzekła lwica ocierając łzy.
-No ,cóż jak widać nie potrzebnie przebyłem mnóstwo kilometrów. Kicheko ... wracamy.
-Jak to wracamy? -zapytał malec.
-Kicheko ... -rozmyśliła się lwica.
-O co chodzi? -Urafiki zapytał zrezygnowanym głosem.
-Przenocujcie tutaj ,a wszystko Ci wyjaśnię!
-Nagle chcesz ,abym został ,tak?!
-Proszę ,zostań! -nagle zaczęła nalegać.
-Dobra. -odpowiedział i poszedł nad wodospad.

-"O co jej chodzi! Najpierw mnie nie chce widzieć! Później nalega żebym został! Ja chyba nigdy nie zrozumiem tych lwic!" -rozmyślał. Nagle usłyszał za sobą tupot małych łapek.
-O co chodzi Kicheko ... -zapytał starszy lew.
-Miałem zły sen ... -odpowiedział i przytulił się do łapy Urafikiego. Lew zaskoczony tym co zrobił malec już miał odejść ,ale po chwili coś go tchnęło.
-Wiesz Kich ... czasami naszą psychikę coś dręczy ,ale to się nie dzieje naprawdę. 
Całemu zdarzeniu przyglądała się Zawadi. 
-"Byłby dobrym ojcem." -pomyślała i po tym jak tylko brązowo-grzywy zasnął podeszła do Urafikiego.

-No to czemu tak nalegałaś żebym został? -zapytał szeptem ,aby nie obudzić Kicheko.
-Chodzi właśnie o tego szkraba.
-Ach ...tak ....
-Jakim cudem on się u Ciebie znalazł.
-Jego rodzice zostali zabici.
-Co?
-A czemu ,tak o niego pytasz? -kontynuował zaciekawiony Urafiki.
-Bo o ile się nie mylę on jest ...
-On jest?
-Naszym synem! -wykrztusiła z siebie lwica.
-Co?! -zapytał zdziwiony tym faktem lew. -Ale jak to? Dlaczego ty się nim nie zajmowałaś?!
-Bo chciałam by miał i ojca i matkę!
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś!? -dalej pytał Urafiki.
-Bałam się!
-Nie ... to nie jest prawda! Dlaczego go tam oddałaś!?
-Myślałam ,że masz kogoś!
-Ja ... mam kogoś!? Ja męczę się ze swoimi myślami od roku! Myślałem cały ten okrągły rok : Co robisz?! Czy jesteś bezpieczna?! Czy nadal żyjesz! Nie wiesz co czuję! -wyżalał się Urafiki krzycząc.
-To wszystko co miałam Ci do powiedzenia! Teraz jak chcesz to możesz odejść! -przerwała lwica i zaczęła płakać.
-Ja odejść!? Teraz kiedy dowiaduję się ,że mam z tobą syna! Nie mogę tego tak zostawić!
-Co masz na myśli!? -krzyknęła lwica.
Urafiki tylko odpowiedział po cichu:
-Przejdziemy przez to razem... - i przytulił Zawadi do siebie.
Przeróbka by me ;*
No i mamy kolejną notkę.
Niezbyt mi wyszła ,ale mam nadzieję ,że przynajmniej Wam się spodoba :D
Do zobaczonka 
Nalusia


piątek, 18 marca 2016

Rozdział 3 -Zaskoczenie i zdziwienie ....

Urafiki dalej podążał żwawym krokiem. Nie wiedział do końca w ,którą stronę iść. Przystanął więc na chwilę z myślą ,iż w jego głowie pojawi się zielone światło i coś mu się uda wymyśleść. Krążył w swoich myślach i wspomnieniach.
-Gdzie Zawadi lubiła chodzić? -zadawał sobie wciąż to samo pytanie.
W jego głowie pojawiały się obrazy sprzed lat. Kiedy to robili tak wiele rzeczy razem. Na samą myśl o tych pięknych wspomnieniach uśmiechnął się i zamyślił.
-No jasne! Dżungla! Ona kochała tam chodzić! -wykrzyknął na głos. W jego spojrzeniu można było dostrzec iskierki nadziei i radości. Nie czekając na nic pobiegł na południe ,bo tam też znajdowało się to piękne miejsce gdzie spędzili razem najwięcej godzin.

Przez długi kilkukilometrowy bieg czuł zmęczenie. Czuł jakby ogień zażył mu się w płucach i jakby miał zaraz umrzeć z odwodnienia. Mimo wszystko nie zamierzał się poddawać.(NEVER GIVE UP!) Dla tej lwicy o pięknych zielonych niczym poranna trawa oczach mógł zrobić wszystko. Oddać życie ,dać odciąć sobie łapę ,a nawet skoczyć do wąwozu. Od dawna darzył ją bardzo mocnym uczuciem ... jego przemyślenia przerwały jednak odgłosy płaczu. Wiadomo było ,że źródło dzwięku znajduje się blisko. Urafiki zaczął więc go szukać ,i w końcu odnalazł! Było to małe lwiątko o brązowej grzywie i oczach. Jego sierść była cała biała.
-Dlaczego płaczesz? -zapytał Urafiki i podszedł do małego lwiaka. On jednak przestraszony chciał już uciekać jednak głos fioletowo-grzywego zatrzymał go:
-Spokojnie mały! Nic Ci nie zrobię!
Brązowooki podszedł do białego ,dostojnego lwa.
-Czemu płaczesz? -zapytał ponownie przysuwając się do młodego.
-Straciłem kogoś bardzo ważnego ....
-Kogo?
-Rodziców...
-Kiedy?
-Dzisiejszego ranka! -wykrzyknęło załamującym głosem lwiątko i zaniosło się łzami.
-Spokojnie już nie płacz. -próbował pocieszać Urafiki. Czuł poczucie winy ,że doprowadził brązowo-grzywego do takiego stanu ,ale czasu się nie odwróci.
-Nie musisz o tym mówić .... jak Ci na imię?
-Jestem Kicheko.(Kicheko oznacza śmiech)
-Miło mi Cię poznać Kicheko ,ja jestem Urafiki.
-No ... miło mi było pana poznać ,ale ja już chyba muszę wracać.
-Żartujesz chyba? Sam nie będziesz wędrował po tak wielkim terenie. Czegoś Ci potrzeba?
-Jestem trochę głodny.
-W takim razie zaraz coś upoluje. -powiedział zdecydowanie Urafiki i pobiegł poszukać zwierzyny. Lwiak w tym czasie przesiadywał sobie i myślał nad nowo poznanym lwem. Przypadł mu wyjątkowo do gustu. Polubił go od chwili ,gdy go pierwszy raz zobaczył. Sprawiał wrażenie miłego ,ale i nie dającego sobie w kaszę dmuchać. Zapatrując się w swoje myśli lwiak ledwo ujrzał ,że świeża zebra już leży przed jego oczyma.
-Ej ,podobno byłeś głodny. -powiedział łagodnie fioletowo-grzywy.
-A ... zamyśliłem się. -odpowiedział i zanurzył mordkę w świeżym mięsie.
Oba lwy spędziły ze sobą trochę czasu i szczerze mówiąc obydwoje się polubili. Urafiki był dość szczęśliwy w towarzystwie małego brązowo-okiego podnoszącego go na duchu. Kiedy nastała noc fioletowo-grzywy postanowił ,że pokaże Kicheko gwiazdozbiory. Lwiak z zainteresowaniem patrzył w niebo i wypatrywał coraz to nowych kształtów.
-Urafiki ,a mógłbyś być moim tatą? -zapytał lewek. Urafiki był okropnie zaskoczony tym pytaniem.
-Jeżeli ,tego chcesz. -odpowiedział zmieszany.
Kicheko szeroko uśmiechnął się. Uwielbiał swojego "tatę".

No i mamy rozdział 3 :D
Mam nadzieję ,że się podobał i ...
Do zobaczonka :D
Nalusia

środa, 16 marca 2016

Rozdział 2 -Smutne wspomnienia.

Nastał dzień. Po tej ciężkiej i nieprzespanej nocy Urafiki postanowił opuścić Ziemię Pokoju ,która od dawna była jego domem. Bardzo zależało mu na tym ,aby znaleźć Zawadi. Mógł przebyć nawet i całą kulę ziemską dla tej jednej lwicy. Jedyna taka była na całym świecie. Jej brązowa jak mleczna czekolada sierść i piękne ,napełnione radością oczy ,od których nigdy nie mógł oderwać wzroku. Nie ukrywając jego uczuć kochał ją jednak nie zdążył jej tego wyznać. Przywołajmy wspomnienia:
-"Hm ... co jej powiedzieć? Może ... Zawadi. Jesteś taka cudowna ... i piękna i czy nie chciałabyś być moją partnerką?" -pomyślał lew -Nie to zbyt banalne.
-Urafiki! Myśl! -mówił do siebie starając się wysilić mózg. W końcu zrezygnowany poszedł w nadziei ,że zgodzi się bez względu na to jak bardzo mu się poplącze język.
Wędrował tak przez obszar suchej sawanny z kwiatkiem w pysku.
-O! Urafiki chce mieć dziewczynę!
Tego jedynego dnia lew nie odpowiedział na zaczepki tego pół móżdżka Chaki i szedł dalej nie zbaczając z drogi. Nareszcie Skała Pokoju znalazła się w zasięgu jego wzroku. Uśmiechnął się na myśl o pięknej Zawadi i już miał do niej podbiec kiedy usłyszał:
Wygnanie!
Zwierzęta zaczęły tupać ze złością i rzucać kamieniami w wyrzutka. Urafiki starał się coś dojrzeć przez tłumy zwierząt ,a kiedy już coś ujrzał. Przed jego oczami pojawiła się postać Zawadi uciekającej z królestwa.
-Nie! -krzyknął fioletowo grzywy rzucając kwiat. Co miał zrobić pobiegł za ukochaną. Widział jak Wimbo z żalem patrzy się na córkę ,a Klarze spływają łzy po policzkach. Kiedy dwójka lwów oddaliła się trochę od Skały Pokoju Urafiki zaczął krzyczeć:
-Zawadi! Poczekaj! Proszę!
-Zostaw mnie! Jestem tylko nędznym i bezwartościowym wyrzutkiem!
-Nie prawda! - Urafiki dzielnie zaprzeczał.
-Odejdź! -krzyknęła lwica.
-Zawadi ...
-Odejdź albo skoczę! -lwica skierowała wskazująco łapę na wąwóz.
-Proszę wysłuchaj mnie ... -błagał Urafiki ,jednak lwica przymierzyła się do skoku ,a on speszony odbiegł krzycząc z żalem:
Już idę! Tylko tego nie rób! Pamiętaj tylko ,że jesteś kimś wartościowym i nie daj sobie wpoić ,że jesteś nikim!

Kiedy tylko Urafiki odszedł lwica zalała się łzami. Nie zabiła przecież tego lwa umyślnie ,to była obrona. Albo on albo ona. Przynajmniej tak wtedy było. Lew przyciskający ją do ziemi bez żadnego powodu. I ona ,Zawadi broniąca się przed nim ,wbijająca mu pazury w serce. Takich rzeczy się nie zapomina ,nawet z biegiem czasu.
Urafiki zrezygnowany położył się na zimnej glebie rozmyślając nad dzisiejszym dniem. Jak kilka godzin temu poczuł się szczęśliwy po raz pierwszy od kilku lat. Jednak ta radość szybko zniknęła i zastąpiła się o połowę większym żalem.
-Dlaczego moje życie jest takie bezsensowne! -krzyknął Urafiki wyżywając się na pobliskich drzewach wbijając w nie pazury i szarpiąc zamaszyście.
-Mam tego wszystkiego dość! -powiedział znów fioletowo grzywy. -Idę do tego Wimbo i niech to odkręci do cholery!
Urafiki bez namysłu poszedł w stronę Skały Pokoju. Chciał jak najszybciej znaleźć króla. Przecież on jedyny miał moc ,aby to odkręcić. Na jego ustach pojawił się grymas ... grymas świadczący o tym iż jest nadzieja. Musiał dać z siebie wszystko. Musiał sprawić by Zawadi tu wróciła. On nie da sobie bez niej rady. To dzięki niej chciało mu się wstawać każdego dnia. To na jej widok czuł ,że w jego brzuchu wirują motyle ,to dzięki niej czuł sens ŻYCIA! Myśl ,że nie może jej pomóc dręczyła go robiąc kolejne rany w jego zalanym żalem sercu.
-Wimbo!
-Co chcesz Urafiki?
-Jak możesz wygnać własną córkę!?
-Musiałem!
-Ona się broniła!
-Ale złamała prawo lwiej ziemi!
-Jest twoją córką!
-Ona już nie jest moją córką!
Nagle Wimbo poczuł mocny cios w policzek. Rozwścieczony ryknął na młodszego lwa i już szykował się do ataku , kiedy przed oba rozwścieczone samce wbiegła Klara.
-Dość! -krzyknęła.
-Odejdź stąd! Załatwimy to po swojemu! -protestował Wimbo.
-Ani mi się śni! -Klara nie dawała za wygraną.
W końcu po długiej i nie przyjemnej kłótni lwy rozdzieliły się. Król zaszył się w jamie lwów i panujących tam ciemnościach ,natomiast Urafiki poszedł na nocną przechadzkę po sawannie. Czuł się taki bezsilny! W tamtym momencie z chęcią zabiłby Wimbo! W tym samym czasie na pewnej niskiej skale leżała Zawadi. Nie przestawała płakać , a poczucie winy jej nie szczędziło. Dlaczego? Dlaczego ona?! -Wciąż zadawała sobie to samo pytanie. I jeszcze tak okrutnie potraktowała Urafikiego ...
- To wszystko moja wina ,moja wina! -jękneła i jeszcze bardziej zalała się gorzkimi łzami. 
*Koniec wspomnienia*
-Znajdę Zawadi! Bez względu na okoliczności. 


No i mamy rozdział 2.
Mam nadzieję , że się podobał.
Do zobaczonka :D
Nalusia
Ps. Jeszcze rysunki za konkurs:
Dla Kokietek Magicznej :

Dla simkilary2013:



poniedziałek, 14 marca 2016

Rozdział 1 -Wściekłość i nowe plany ...

Był środek nocy. Każdy spał z wyjątkiem Urafikiego. Fioletowo grzywy nie mógł znieść myśli ,że teraz królem będzie Chaka. Nie chodziło mu o to ,że chciał sam nim być. Było mu to obojętne. Gorzej martwił go fakt ,że ten gburowaty lew o brązowej sierści nie nadaje się na króla. Dlaczego? Może dlatego ,że był obrzydliwym rasistą. Czyjś wygląd mu się nie podobał ... pierwsze co musiał zrobić to zakpić z ofiary i sprawić by wszyscy się od niej odwrócili. 
-"Takie lwy powinny być wygnane!" -pomyślał Urafiki i wyszedł z jaskini. 
Usiadł przed krańcem skały i zaczął się przyglądać swojej ojczyźnie.
-Za czasów ojca było tu tak pięknie... -westchnął.
Nie chodziło mu oto ,że to wszystko inaczej wyglądało. Zmiana polegała na tym ,iż relacje stada się odmieniły. Jak kiedyś wszyscy byli zżyci i troszczyli się nawet o dalszego przyjaciela ,tak teraz mieli wszystko głęboko gdzieś. Każda z rodzin martwiła się swoim dobrobytem i szła po trupach do celu. Teraz jeden przyjaciel obgaduje drugiego ,gdy ten się odwróci ,teraz można wygnać członka stada za zagubienie się i zboczenie z drogi ,teraz nic nie jest tak jak dawniej ,teraz każdy ma wszystko w dupie ,teraz ta ziemia nie jest tak świetna jak za dawnych czasów. Myśli piętliły się w głowie Urafikiego ,a tym samym bardziej go denerwowały i zachęcały do działania. Jednak jak miał działać? Nawet jeżeliby miał racje nie znalazłby sojusznika bo "wielki Chaka" wygnałby ich wszystkich lub skazał na śmierć. Tak czy owak to tylko marzenia ,nędzne marzenia. Siedząc tak nadal w głuchej ciszy lew usłyszał kroki. Nie odwrócił się jednak.
-Spadaj chłoptasiu! To miejsce króla! -powiedział Chaka.
-Tak się nie traktuje poddanych! 
-Król może robić co chce!
-Bycie królem to nie jest robienie tego co się chce!
-Czyżby?!
-Gdyby tu był mój ojciec! Nie byłbyś teraz królem!
-Ale pogódź się z tym ,że twojego nędznego ojczulka tu nie ma!
-Nie mów tak o nim!
-Bo co mi zrobisz!?
-Wiesz wolałbym nie wiedzieć! Jesteś godzien tylko wygnania!
-Wątpię!
-Co moja siostra w tobie widzi?!
-Wiesz jestem przystojny ... 
-Jesteś tylko cholernym ,bezuczuciowym dupkiem!
-Z szacunkiem!
-Pieprz się!

Urafiki zignorował rozkaz Chaki i poszedł w stronę wodopoju. Musiał ochłonąć. O mało co nie rozszarpał tego brązowo-grzywego lwa na strzępy. Zrezygnowany położył się i zaczął wpatrywać w taflę wody. Jego zrezygnowane spojrzenie na nie jednym wywarło by wrażenie ,iż jest kompletną ofiarą losu. Jego iskierki w oczach ,które można było ujrzeć kilka lat temu dawno zniknęły i zastąpiły się pustką ,pustką nie kończącą się nigdy. Każdy myślał ,że nie da się jej przełamać i Urafiki w sumie też. Chciał uchronić siostrę przed niebezpieczeństwami i przed wszelkim złem ,jednak ona nie pozwalała mu na to. Nagle ku swojemu zdziwieniu w rozświetlonej przez światło księżyca tafli wody ukazał się jego ojciec. Patrzył się na niego marszcząc brwi. Przestraszony fioletowo-grzywy lew odskoczył od brzegu jak oparzony.
-Spokojnie synu ,nie bój się. -powiedział łagodnie Furaha.
-Ojcze? -zapytał z niedowierzaniem.
-Posłuchaj Urafiki. Nie możesz dać sobą pomiatać!
-Przecież nie daje.
-Wiem ,ale musisz pokazać mu ,kto jest w tym stadzie samcem ALFA!
-Tato ...
Urafikiemu jednak nikt nie odpowiedział ,bo jego ojciec rozpłynął się jak bańka mydlana. Zdenerwowany lew cisnął łapą o ziemię. Miał dość swojego nędznego życia! Chciał je naprawić! A pierwszą rzeczą ,którą musiał zrobić to znaleźć Zawadi. 

No i mamy rozdział 1 :D
Powiem Wam ,że jestem nawet z niego zadowolona.
A i wiem ,że Urafiki jest dosyć wulgarny ,ale spokojnie drodzy czytelnicy z czasem to się zmieni ;)
Do zobaczonka 
Nalusia :*

niedziela, 13 marca 2016

Prolog

Był wczesny świt. Urafiki wstał i poszedł do wodopoju ,aby się napić. Był już dorosły ,w pełni dorosły. Mimo tego jednak iż tą upragnioną "pełnoletność" osiągnął nadal był słaby. Słaby pod względem emocjonalnym. Nadal ciążyły na nim wspomnienia.
Jego ojciec leżący na twardej glebie ... a z niego sącząca się strumieniami krew. Hope płacząca i krzycząca:
-Tatusiu!
On również płaczący gorzkimi łzami ,przytulający się do matki.
Jak kiedyś był radosnym i szczęśliwym lwiątkiem ,tak teraz jego życie było smutne ,widziane w szarych kolorach. Hope zdołała się pozbierać po tych smutnych wydarzeniach. Znalazła sobie wspaniałego partnera i jest z nim szczęśliwa. Ma na imię Chaka. Urafiki za nim nie przepada. Może dlatego ,że za każdym razem kiedy tylko się widzą ,ten wytyka jego wygląd. Jest to coś na typ tego:
-Gdzie ,chłoptasiu z tą fioletową grzywą ... nie licz ,że kiedykolwiek znajdziesz partnerkę.
Mimo wszystko Urafiki nie przejmuje się jego uwagami i odpowiada na nie z jeszcze większą pogardą.
-Spójrz na moją siostrę! Jest cała fioletowa. Uważaj chłoptasiu bo się zrzygasz!
I tak to się ciągnie już przez cały , okrągły rok. Bezuczuciowy Chaka podbija serce jego pięknej siostry. Początkowo Urafiki starał się przekonać siostrę ,że to nie jest odpowiedni partner dla niej. Ona jednak nie zwracała na to uwagi i dalej cieszyła się towarzystem brązowego lwa i to na każdym kroku.
Urafiki pijąc dalej rozmyslał nad swoim bezwartościowym życiem.  Robił to codziennie ,z dnia dzień zastanawiając się czy nie skoczyć do wąwozu. Jednak za każdym razem rezygnował z tego chorego pomysłu.  Może dlatego ,że jego ojciec uznałby ,że jest zwykłym , bezwartościowym tchórzem bojącym się własnego odbicia. Tak czy owak jego codzienna rutyna toczyła się dalej. Codzienne picie , jedzenie i samotne spacerowanie po sawannie. Nic dodać ,nic ująć ... -Nuda. Skoro już się napił ,teraz musiał zjeść. Poszedł więc w stronę jamy lwów.
Kiedy tylko wszedł do pomieszczenia poczuł unosząca się w powietrzu woń świeżego i krwistego mięsa. To były antylopy gnu jego ulubiony gatunek. Nie zwracając na nikogo uwagi zaczął spokojnie zatapiać pysk w posiłku.
-Nasza ofiara nikczemnego losu! Uważaj ,bo jeszcze się zakrztusisz!
-Pieprz się! -fioletowo grzywy odpowiedział na beznadziejne zaczepki Chaki.
Nie rozumiał go. Jeżeli go nie wkurzył nie zadawał się z nim. Tylko potrafił mu odpysknąć nie raz pokaźnym przekleństwem ,ale tylko w razie potrzeby. Warczące na siebie lwy jednak po chwili rozdzielił głos króla. Widać było ,że ma coś ważnego do powiedzenia. Wszyscy usiedli w wielkim kręgu i zaczęli słuchać co takiego zamierza przekazać im Wimbo.
-Dziękuję wszystkim tu zebranym. Jak większość z was wie jestem już stary i schorowany. Mój wzrok pogarsza się i nie mogę już bacznie czuwać nad królestwem. Dlatego chciałbym je komuś oddać pod panowanie. Razem z Klarą zastanawialiśmy się długo ... i w końcu wybraliśmy.  Chaka ,Hope ... czy mielibyście zaszczyt zająć moje miejsce?
-Tak. -odpowiedział bez namysłu Chaka.
Lwy zaczęły ryczeć na cześć nowego króla.  Jedynie Urafiki miał wszystko głęboko w nosie i wyszedł po cichu z jaskini nie zwracając na nikogo uwagi. Cieszył się szczęściem siostry , ale jednocześnie nienawidził Chaki i szczerze mówiąc nie życzył mu dobrze. Gdyby tu była Zawadi. Ale jej nie ma! Pewnie zapytacie się dlaczego? Zawadi została wygnana. Za co? Za zabicie pewnego lwa. Co prawda nie zrobiła tego umyślnie ,to było w złości , pozatym on też zrobił jej krzywdę. Urafiki zawsze się dziwił jak Klara i Wimbo byli w stanie wygnać swoją córkę. Nie obchodziło by go to ,aż tak bardzo gdyby nie to ,iż był w niej od dawna zadurzony.
No i mamy prolog.
Mam nadzieję , że Wam się spodobał.
Do zobaczonka :D
Nalusia

sobota, 12 marca 2016

Nowinki

Wiecie co? Tak sobie myję głowę pod prysznicem i rozmyślam nad dzisiejszym rozdziałem... Kurcze tak strasznie przywiązałam się do bohaterów. I wpadłam na WSPANIAŁY pomysł. Jestem strasznie przywiązana do tego bloga i do jego bohaterów i czy nie chcielibyście wiedzieć jak żyje się Urafikiemu. Zmieniłabym po prostu tytuł bloga i byłoby w sam raz. Dajcie znać co o tym sądzicie.
PS. Pod tym postem pozwalam na spam. A i notki o Mengine broń Bóg nie będą usunięte. Wiem ,że namieszałam ,ale poszłam za głosem serca :* A i tutaj muszę podziękować piosence "Duch żyje w Nas" ,która przemówiła do mojej pustej pały. (głowy)
Do zobaczonka :D
Nalusia.

Rozdział 11 -KONIEC

Zastanowiłam się i jakoś chyba wypada zakończyć tą historie. Dla Was moi czytelnicy :* Przy okazji zapraszam na moje obecne konto google Hermiona Granger link : http://hptoniekoniecopowiesci.blogspot.com/2016/03/rozdzia-i.html#comment-form
A teraz zapraszam na ten ostatni rozdział.
Minęło trochę czasu. W powietrzu unosił się zapach siarki i spalonego drewna. Trwała wojna. Wszystko opanowało smutne kolory ,a świat widziałam bez żadnej głębi. Iskierki radości wygasły z moich oczu. Dzisiaj miał się odbyć atak. Wszystkie lwy były przygotowane. 
*___*
Po kilku godzinach zauważyłam wyłaniające się zza horyzontu czarne sylwetki umięśnionych lwów. Całe nasze stado zaczęło się skradać do nich. Powoli i ostrożnie kontrolując ich każdy ruch. Nagle usłyszałam komendę czarnej lwicy :
-Teraz!
Przygotowaliśmy się do ataku. Każdy starał się zabić przeciwnika. Nagle poczułam ,że coś na mnie naskoczyło. To był jakiś czarny lew. Zadałam mu mocny cios w oko i pobiegłam dalej. Zauważywszy inne lwice kolejno niszczyłam je ciosami i wgryzałam się w nie moimi silnymi zębami zadając im ból. Jednak ja też przy tym nie źle obrywałam. Krew spływała po mojej fioletowej sierści. Nagle usłyszałam kolejną komendę.
-Otoczcie króla!
W mgnieniu oka Furaha został otoczony przez wrogów. Widziałam tylko przez inne lwice ,że pada bez władnie na ziemie zaatakowany przez co najmniej dziesięciu przeciwników
-Nie! -krzyknęłam i rzuciłam się na wrogów ,a wraz ze mną moje towarzyszki.
Po długiej walce nareszcie wygraliśmy. Czarne lwy opuściły naszą ziemię. Ale co to za walka bez straty. Furaha nie żył. Poczułam ,że łzy spływają po moich poszarpanych policzkach.
-Tatusiu! -Hope podbiegła do Furahy. -Nie opuszczaj nas! Proszę! 
Urafiki nic nie powiedział. Przytulił się tylko do mnie i uronił mnóstwo gorzkich łez. Po chwili zostawiłam mojeg synka i podbiegłam do nieżyjącego już męża.
-Nie Furaha! -zapłakałam gorzkimi łzami. -Tylko nie to!
*___*
Po jednym dniu odbył się pogrzeb. Wszyscy zebrali się pod baobabem Roho. Wtedy ja wyszłam ,aby powiedzieć moją mowę pogrzebową.
-Dziękuje wszystkim tu zebranym! Wiemy wszyscy jak ważnym lwem był Furaha! Pamiętam kiedy spotkałam go po raz pierwszy! Uciekałam wtedy z domu ... w którym nie było mi dobrze! Gdzie nikt mnie nie tolerował! I okazało się ,że to on był pierwszą osobą ,która pokazała mi co to jest miłość! Pokazała mi ,że jestem kimś ważnym! I ,że moje życie nie jest bezwartościowe! Kocham go całym serecem! I wiem ,że nigdy nas nie opuści! 
Po mojej długiej przemowie. Ciało mojego męża zostało spalone ,a na niebie pojawiła się kolejna gwiazda. Zapłakałam gorzkimi łzami.
-Nigdy o tobie nie zapomnę! Nigdy Furaha! 
*___*
Od tych przykrych wydarzeń minął miesiąc. Nie chciałam być już królową. Byłam teraz zwykłą lwicą i poddanym Wimbo i Klary ,którym oddałam królestwo. Jestem teraz w miarę szczęśliwa ,chociaż tamte wydarzenia nadal tchwią w moim sercu i nigdy o nich nie zapomnę.
I to koniec mojej opowieści.
Płakałam pisząc ten rozdział ;C
Mam żałobę ...
Do zobaczonka na : http://hptoniekoniecopowiesci.blogspot.com/2016/03/rozdzia-i.html#comment-form

piątek, 11 marca 2016

Zawieszam!

Otóż zdecydowałam ,że zawieszam blogi.
Tak wiem ,że to smutne info ,ale możecie mnie znaleźć pod innym nickiem.
Teraz jak tak patrzeć na te moje wypociny są napisane strasznie niedbałe ... ogólnie NIE PODOBA MI SIĘ MOJA PRACA! A jak nie podoba mi się moja praca nie mam z tego satysfakcji. Chyba rozumiecie? Dlatego też ...

TO KONIEC ;C 

Jeżeli chcecie podam Wam nick mojego drugiego konta. Wiem ,że zawaliłam ! 
Do widzonka!





środa, 9 marca 2016

Rozdział 10 - Czyżby koniec?

Godziny leciały jak liście z drzew ,a ja nadal się wykrwawiałam. Było coraz gorzej. Zaczęłam się powoli żegnać z bliskimi. Myślałam ,że nastąpi mój koniec. Zmęczona oparłam głowę na skały i zastanawiałam się czy śmierć boli. Jednak długo nie mogłam myśleć. Poczułam okropny ból i ,że krwawię jeszcze bardziej. I co? Usłyszałam krzyk Furahy.
-Boże ona ... Mengine urodziła!
Były to dwa lwiaki. Samiec i dziewczynka. Zmęczona jednak całymi wydarzeniami opadłam na ziemię bezwładnie mdlejąc.
*___*
Obudziłam się następnego dnia. Furaha był okropnie zmartwiony. Trzymał w łapach jedną małą i fioletową kulkę. I wtedy zaczęłam zastanawiać się : Gdzie jest druga?
Okrążyłam jaskinię ,aż w końcu usiadłam koło Mojego męża.
-Gdzie jest drugie lwiątko?
Furaha: Mengine ...
-Co? Gdzie jest!? -wrzasnęłam.
Furaha: Ono nie żyje! -również wrzasnął mój mąż.
-Co? -zaczęłam płakać.
Po chwili użalania się nad sobą wybiegłam z jaskini. Musiałam zostać sama ... sama ze swoimi problemami. Wiatr rozwiewał moją fioletową sierść ,a łzy spływały mi po policzkach. Zastanawiałam się co ze sobą zrobić. Może ze sobą skończyć. Wędrowałam chwile w poszukiwaniu takiego miejsca. I co? Znalazłam wąwóz. Już miałam w niego się rzucić ,ale coś mnie powstrzymało. Usłyszałam głos. Głos dochodzący prosto z niebieskich obłoków. 
-Nie poddawaj się! Twoja rodzina Cię potrzebuje! Zostaw te głupie myśli i wróć do rzeczywistości.
-Ale tak się nie da! -wrzasnęłam.
-Da się ... tylko trzeba chcieć! Bądź nadzieją! Zostaw na tym wielkim świecie po sobie jakiś ślad!
-Kim jesteś! -zapytałam się.
Nie uzyskałam jednak odpowiedzi ,bo postać unosząca się w obłokach zniknęła. Nie zastanawiając się już ,ani chwili dłużej wróciłam do domu.
*___*
Kiedy już zjawiłam się w jaskini Furaha przywitał mnie uściskiem.
Furaha: Boże! ... Mengine myślałem ,że Ci się coś stało!
-Gdzie jest to lwiątko?
Furaha: Właściwie to lwiczka ... -powiedział wskazując łapą na skałę.
Podeszłam więc do niej i wzięłam w łapy. 
-Nazwałeś ją już?
Furaha: Nie.
-W takim razie chcę dać jej na imię Hope. Hope czyli nadzieja.
*___*
No i to koniec kolejnego rozdziału.
Wiem ,że długo nie było ,ale niestety nie miałam weny.
Odnośnie rysunków jestem dopiero w trakcie.
Potrafię je rysować 20 razy na nowo bo mi nie wychodzą :C
A i zapraszam na : http://historiahermionygranger.blogspot.com/
Do zobaczonka
Nalusia